sobota, 19 stycznia 2013

„Themroc”.

* * *

Pornografia filozofów.

* * *

Każdy jeden dzień jest taki sam. Każdy, to ta sama pętla na taśmie, ściśnięta po próg nudności przez wypełnienie prozą porannych ziewnięć, buczenia ekspresu, szumu spłuczki, stukotu tysięcy butów w metrze, jęków i pokasływań rzeszy anonimowych pątników, skazanych na tą samą codzienność roboczego dnia i przyjmujących ją nie tyle z dobrotliwą rezygnacją, co z pełną dozą bydlęcej nieświadomości.
Pobudka, młynek do kawy, minięcie się przy łazience z matką idącą za potrzebą, wizyta w pokoju siostry i zachłanne spojrzenia na jej nagusieńkie jak Bóg stworzył ciało. Dźwięk kukułki w zegarze, nagły powrót do rzeczywistości i jeszcze jeden łyk kawy, a potem ostatnie miłe spotkanie na schodach,   z sąsiadką najwyraźniej lubującą się w chodzeniu bez bielizny. Tak wygląda każdy dzień tytułowej postaci filmu – Themroca, granego tutaj przez Michela Piccoliego (w Polsce znanego choćby z „Habemus papam – mamy papieża”). 
 
Fizjologiczne napięcie i napływ płynów ustrojowych już wcześniej niezwykle silne, wciąż mocniej się wzmaga zaburzając równowagę. Entropia układu rośnie, podczas gdy sam system nie podejmuje żadnych działań, by równowagę przywrócić, dzieląc ludzi na niezdolne do wzajemnej komunikacji grupy stadne albo przydzielając ich do prac bezproduktywnych i w obliczu wszechogarniającej beznadziei, pozbawionych wszelkiego znaczenia. Będący w samym środku tego wszystkiego Themroc osiąga punkt krytyczny, po którego przekroczeniu nie ocaleje żadna wartość, złamane zostanie każde tabu, przekroczone zostaną wszelkie normy, a uświęcone pojęcia wstydu i grzechu zostaną bezpruderyjnie starte z powierzchni ziemi.
 
  Ze względu na oryginalną ścieżkę dźwiękową (ale nie tylko) film Claude’a Faraldo to prawdziwa symfonia natury, zupełnie jak edkowy żołądek w „Tangu”. Gdzie jednak bohater Sławomira Mrożka wypracowany porządek kruszy, ograniczając się do udaremniania prób jego naprawienia, Themroc staje się prawdziwie niszczycielskim kafarem albo łyżką do burzenia budynków. 

Nie jest bowiem bohater ani naiwnym protagonistą, ani dociekliwym filozofem zdzierającym zasłonę rzeczywistości, by walczyć potem o Wielkie Prawdy i wyzwolenie bliźnich spod jarzma nieświadomości. Jest on raczej zdziczałym troglodytą, na którego cywilizacja nałożyła karb konwencjonalnych zachowań, które jednak ledwie są w mocy, by spełnić swoje zadanie. Ciasny garnitur narzędzi kontroli i samokontroli pęka tutaj w szwach. Themroc naprawdę nie przechodzi żadnej przemiany, nie podejmuje najmniejszego nawet wysiłku autorefleksji. Najzwyczajniej w świecie przestaje udawać człowieka, którym tak trudno mu być. Zawsze obecne popędy, agresja i żądze wypływają na wierzch, a obserwatorzy tej pozornej przemiany szybko zaczynają brać przykład ze swojego pół-zwierzęcego sąsiada. Ten ostatni wątek, świetnie wyartykułowany w scenie finałowej orgii, obnaża kolejny fałsz zachodniej cywilizacji, że nie wyrasta ona dzisiaj na szlachetnych prawdach, cierpliwych dociekaniach, czy bohaterskich staraniach o odkrycie sensu życia albo istoty człowieczeństwa. Zbudowana jest na zwykłym naśladownictwie, powielaniu konwencji. Małpowaniu drugiego. 

Język filmu nie jest językiem ludzkim. Udaje on mowę poprzez zniekształconą „frankofonię”, ale naprawdę w obrazie nie pada ani jedno artykułowane słowo. Aby zrozumieć motywy bohaterów, widz musi nastawić ucho na obszar emocji i pierwotnych doznań, jakby nasłuchiwał niedźwiedzia czającego się w lesie.

Rozkład zatem dokonuje się tu w sposób wykładniczy i samorzutny, film pokazuje siłę entropii w całej jej naturalności i potencjale. Gwałtownej degrengoladzie i lawinie społecznego gruzu nie będzie w stanie oprzeć się nic. Jest to radykalny krok do przodu, w porównaniu chociażby z „Różowymi flamingami” Johna Watersa, gdzie gwałt na wartościach i kulturowych normach odbywał się w sposób zorganizowany i systematyczny, przy jednoczesnym współtworzeniu swoistej anty-kultury.

Widzowie na niedawnym pokazie zaserwowanym przez naszą Sekcję Kultury Współczesnej UJ stwierdzili, że film nie zawiera w sobie sensu. Jeśli kto zechce, może taką interpretację przyjąć swobodnie. Warto bowiem spojrzeć w niego jak w anty-zwierciadło, aby potem móc podjąć rozważania nad tym, co właściwie sensem jest.

„Themroc" zrzuca wszystkie fasady. Pokazuje, jak kruche są bariery chroniące nas przed własną zwierzęcością i jak łatwe do sprucia są społeczne gorsety, które nosimy. Przestrzega tym samym, by uważać, aby nigdy nie były one na nas za ciasne.

<P. C.>

"Themroc" (Francja 1973), reż. Claude Faraldo, scen. Claude Faraldo, muz. Harald Maury, zdj. Jean-Marc Ripert, wyst. Michel Piccoli, Béatrice Romand, Marilù Tolo, Francesca Romana Coluzzi, Jeanne Herviale

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz